Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 330 —

łając ratunku, i schylając się na wszystkie strony, jak gdyby każdy wystrzał do niego był wymierzony.
Cała ta scena nie trwała dłużéj nad kilka minut. Ogień nieprzerwany zrazu, ustał raptownie, — wniosłem więc, że potyczka musiała się już skończyć; a chcąc się dowiedziéć o jéj skutku, zacząłem szukać miejsca, z którego mógłbym ujrzéć pole bitwy, i wezwać o pomoc biédnemu burmistrzowi, wiszącemu w powietrzu na wzór trumny Wielkiego Proroka. Po wielu usiłowaniach, odkryłem nakoniec smutny widok pobojowiska. Oddział kapitana Thornton został zupełnie zniesiony. — W téj chwili właśnie górale rozbrajali oficera i dwunastu pozostałych żołnierzy, z których każdy prawie był ranny. Oddział ten, mając przeciw sobie trzykroć znaczniejszą siłę, wystawiony, na morderczy ogień, na który skutecznie odpowiedzieć nie mógł, złożył broń w końcu na rozkaz dowódcy, pragnącego ocalić resztę swych mężnych towarzyszów od widocznéj, a nieużytecznéj zguby. Co do górali, zwycięztwo nie drogo ich kosztowało. — Walcząc bowiem pod zasłoną skały, stracili tylko jednego człowieka, a dwóch mieli rannych od granata. Te szczegóły późniéj mi już opowiedziano, gdyż w owéj chwili mogłem się tylko domyślić skutku nieszczęśliwéj wyprawy, widząc angielskiego oficera z głową odkrytą i we krwi zbroczoną, oraz jego żołnierzy, na których twarzy malowała się rozpacz, otoczonych zgrają górali, wydzierających broń nieszczęśliwym jeńcom z najdzikszą radością.