Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 322 —

Wniósłem ztąd, że wedle wszelkiego podobieństwa, odbierzemy od nich w ciągu podróży jeszcze wyraźniejsze znaki niechęci, nad te, które nam przy odejściu z Aberfoil okazywano.
Lecz zaledwie minęliśmy ostatni dom wioski, i weszliśmy na ścieżkę wiodącą do lasu po drugiéj stronie jeziora, powstały za nami przeraźliwe wrzaski, i owe klaskania rękami, które u góralów są oznaką żałości lub gniéwu. Zapytałem Andrzeja bladego jak śmierć, co to znaczy?
— Co znaczy? — zawołał, — wkrótce podobno dowiémy się o tém. Są to przekleństwa na czerwone mundury, i wszystkich tych, którzy mówią po angielsku. Słyszałem nieraz złorzeczenia niewiast i Anglii i Szkocyi, — nie nowina to dla nich, — alem nigdy nie słyszał nic podobnego jak przekleństwa tych czarownic góralek! — Wiész pan, co one mówią? — Oto, że radeby ujrzyć wszystkich czerwonych, porzniętych jak barany, — broczyć w ich krwi ręce aż po same łokcie, — posiekać ich ciała na tak drobre kawałki, aby jednym z nich pies nie mógł się pożywić, — i tym podobne przyjacielskie życzenia, których uczciwy człowiek i powtórzyć nie śmié. Jedném słowem, zdaje się, że gdyby sam djabeł chciał im dawać naukę, nicby nowego powiedzieć nie umiał. A co najgorsza, życzą nam szczęśliwéj drogi i radzą miéć się na baczności.
Te słowa Andrzeja potwierdziły mój domysł, i nie wątpiłem na chwilę, że górale wkrótce na nas uderzą. Droga zdawała się sprzyjać ich zamiarom. — Zbliżając się ku brzegom jeziora, szliśmy przez grunt błotnisty, zarosły gęstemi krzakami, w których łatwo zasadzka o kilkanaście kroków od ścieżki utaić się mogła. Tu i owdzie przerzynały ją spadające z bliskich gór strumienie, tak bystre, że żołnierze silnie jeden drugiego trzymać się musieli, aby się oprzéć pędowi wody, w któréj częstokroć brnęli po ko-