Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 175 —

nie ma w zamku. Jeżeli więc tego wieczora światło błyśnie w oknach biblioteki, pomyślałem, będzie to oczywistym dowodem, że albo kto inny do niéj uczęszcza, albo postępowanie ojca Voghan jest tajemnicze, a zatém podejrzane. — Oczekiwałem niecierpliwie nocy, lecz zaledwo zmierzchać zaczęło, zabłysnął promień światła w téj odludnéj sali; jakkolwiek zrazu niewyraźnie, dla niezupełnéj jeszcze ciemności, rozeznałem je tak łatwo, jak zbłąkany żeglarz piérwsze błyśnienie morskiéj latarni, wskazującéj drogę do portu. — Uczucie delikatności, którego dotąd stłumić nie mogłem, zniknęło w jednéj chwili, gdy nadeszła szczęśliwa sposobność dogodzenia niepohamowanéj zawiści. — Wpadam do domu, unikając oka mieszkańców z ostrożnością człowieka, który nie chce miéć świadków swego czynu. Zbliżam się ku drzwiom biblioteki, kładę rękę na klamce i przez chwilę waham się jeszcze; ale słyszę wewnątrz stąpanie, otwiéram... i znajduję miss Vernon samą.
Zdziwienie malowało się w jéj spojrzeniu, czy z powodu nagłego mego wejścia, czy z innéj przyczyny, nie wiem; łatwo jednak poznałem, że nadzwyczajne jéj pomieszanie, musiało być skutkiem ważnéj pobudki. Cóżkolwiekbądź, pomieszanie to niedługo trwało. — Djana odzyskała wkrótce przytomność umysłu; a ja który wszedłem z myślą zawstydzenia téj niewinnéj istoty, sam dręczony sumieniem, wstydzić się zacząłem mego postępku.
— Cóż się stało? — zapytała miss Vernon, — czy kto przyjechał do zamku?
— Nic nie wiem, — odpowiedziałem rumieniąc się, — chciałem wziąść poemat Dantego.
— Oto jest, — rzekła wskazując na stół.
Przerzucając jednę książkę po drugiéj, dla wyszukania téj, po którą niby przyszedłem, myślałem jakim spo-