Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 148 —

— Domyślam się mój Andrzeju, słyszałeś zapewne jakie nowinki w téj szynkowni?
— W szynkowni? a uchowaj Boże! — ja nigdy do szynku nie chodzę... nie... chyba sąsiad jaki zaprosi na piwo, — gdyż, jeślibym ja miał płacić... pieniądz trudny panie! i czasu szkoda. — Otóż jak powiadam panu, byłem pod trzema młotami celem załatwienia niektórych interesów z tą starą Mattie Simpson, — potrzebowała kilka kóp gruszek, na których dzięki Bogu nie zbywa w naszym ogrodzie. — Jużeśmy dobijali targu, w tém, — zgadnij pan kto przyszedł?... Oto ten, co to na piechotę handluje — Patrick Macready.
— Co roznosi towary, chciałeś zapewne powiedziéć.
— Wszystko jedno, niech i tak będzie — ale czy tak, czy owak, jest to uczciwe i korzystne rzemiosło, i w naszym kraju oddawna znane. — Patrick jest to niby jakiś mój krewniak — uściskaliśmy się, i...
— I wypiliście kwartę piwa, nieprawdaż? No i cóż daléj — przystąpcie do rzeczy.
— Ale powoli, nie tak prędko! — Wy panowie z południa jesteście w gorącéj wodzie kąpani — tu przecież o pana chodzi, a cierpliwości ani za grosz — kwartę piwa? tak — Patrick chciał postawić kwartę piwa, ale stara Mattie dała nam miskę mléka i kawał owsianego chleba; zabrawszy się tedy do jedzenia, rozpoczęliśmy gawędę, to o tém, to o owém.
— Zmiłuj się Andrzeju; powiédz mi, co masz powiedziéć, — nie mogę tu stać przez noc całą.
— Tak samo jak i ja mój panie — uchowaj Boże — nie na to człek napoci się od świtu do zmroku, aby w nocy gwiazdy liczył. — Otóż Patrick powiedział mi, że tam w Londynie wielki był harmider o ten figiel.
— O jaki figiel?