Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 147 —

Wilfredowi, — parę butelek spełnionych z Percym, zjednały mi przyjaźń wszystkich baronowiczów, oprócz jedynego Thornkliffa.
Miał on cokolwiek więcéj umysłowych zdolności, lecz przytém mniéj dobre serce jak inni bracia; — zawsze ponury i zwadliwy, pobyt mój w Osbaldyston-Hallu za natrętstwo uważał. — Spoglądał okiem zawiści na strosunki moje z Djaną, którą w skutku rodzinnego układu, miał za swoją narzeczoną. — Nie można powiedziéć, żeby ją prawdziwie kochał; — ale zapatrując się na nią jak na własność, nie mógł znieść przeszkody, któréj usunąć nie widział sposobu. — Nieraz chciałem zbliżyć się ku niemu, lecz każdy krok zgody odrzucał postawą warczącego brytana, gdy obca ręka chce go pogłaskać. — Musiałem przeto zaniechać bezskutecznych usiłowań, i zostawić go w złém dla siebie usposobieniu.
Takie więc było położenie moje względem osób składających rodzinę mego stryja; — nie mogę atoli przemilczyć o jednym mieszkańcu Osbaldyston-Hallu, z którym niekiedy rozmawiałem. — Był to znajomy ci Andrzéj Fairservice ogrodnik, który jak tylko się dowiedział, że jestem protestantem, częstował mię zawsze tabaką ze szkockiego różka, ilekroć koło niego przechodziłem. — Spełniając ten czyn grzeczności, miał niektóre korzyści na widoku; naprzód — nic nie tracił, bom nie zażywał tabaki: powtóre, miał wyśmienitą wymówkę zawieszenia na kilka chwil pracy, którą nie tak bardzo kochał, a potrzecie — zyskiwał sposobność wytrząśnienia jak z worka wszystkich nowin, które uzbiérał, lub satyrycznych uwag, które mu nastręczał złośliwy północny dowcip.
— Mam panu coś powiedziéć, — rzekł do mnie jednego wieczora, przybiérając postać pełną tajemnicy, — byłem dziś w gospodzie pod trzema młotami.