Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 111 —

chciała nieraz przerwać opowiadanie Rasleigha; lecz gdy już mieliśmy odejść, ogień długo tłumiony nagle wybuchnął.
— Panie Franku, — rzekła, — zostawiam własnéj twojéj uwadze, czy masz wierzyć lub nie, temu, co Rashleigh mówił o Campbellu i Morrisie; ale co się tyczy Szkocyi i jéj mieszkańców, wszystko co powiedział jest fałszem i szkaradną potwarzą; proszę cię więc abyś temu wcale nie wierzył.
— Nie tak to łatwo przyjdzie mi być posłusznym rozkazom twoim kuzynko; wyznać bowiem muszę, że od dzieciństwa mam uprzedzenie przeciw północnym naszym sąsiadom.
— Zapomnij więc o tak niesłuszném uprzedzeniu; i niech córce Szkotki wolno będzie mieć nadzieję, że zachowasz szacunek dla jéj rodaków, póki się nie przekonasz osobiście, że niezasługują na szacunek. Tymczasem zaś niech nienawiść twoja i wzgarda, spadnie na chytrość, obłudę i podłość, których podostatkiem znajdziesz, nie opuszczając nawet Anglii. — Dobranoc moi panowie.
Kończąc te słowa, wskazała na drzwi z powagą monarchy, który swój dwór odprawia.
Udaliśmy się do pokoju Rashleigha, przyniesiono nam herbatę i karty; postanowiłem nie zadawać mu więcéj pytań o tajemnicach podejrzanéj natury, które zdawały się otaczać jego postępki; widziałem bowiem, że chcąc dojść prawdy, należy oczekiwać sposobniejszéj chwili, w któréjby mniéj miał się na osrożności: Rozpoczęliśmy grę nie drogą, bo tak chciał Reshleigh; a przecież chciwość jego i żądza przewodzenia, przebijała się w téj nawet bagatelnéj zabawie. Lubo prawidła gry znał doskonale, pogardzał jednak niemi, zaniedbywał małych korzyści, w nadziei zadania przeciwnikowi swemu niepowetowanéj