Strona:Walter Scott - Rob-Roy.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 112 —

kapotowéj klęski. Głównym atoli celem téj gry było, jak się ze wszystkiego domyśleć mogłem, przerwanie ciągu poprzedniéj naszéj rozmowy: bo jak tylko spostrzegł, że kilka odegranych partyj, nakształt muzyki między aktami dramy zajęły czém inném uwagę moją, rzucił karty i rozpoczął rozmowę o rzeczach obojętnych.
Więcéj uczony niż rozsądny, Rashleigh lepiéj znał umysł i serce ludzkie niż moralność, która niemi kierować powinna. Posiadał on dar tłómaczenia się, jakiego w życiu mojém nie znałem; trafny i szczęśliwy dobór wyrazów, żywość wyobraźni, głos nadzwyczajnie przyjemny, nadawały szczególny jakiś urok zajmującéj jego rozmowie. Nie było w niéj widać żadnego wymuszenia, żadnéj przesady, nigdy nie nadużył cierpliwości, nie utrudził uwagi słuchacza; pomysły jego płynęły jedne po drugich, podobne do czystych i obfitych zdrójów nieprzebranego źródła, nie zaś do téj sztucznéj kaskady, która za odjęciem zastawek, pędzi z gwałtownym szumem spienione swe wody, póki zebrany w górze zapas wystarcza, — wierny obraz trudnéj i pracowitéj wymowy tych, którzy nie mają do niéj wrodzonego talentu. Północ nadeszła nim potrafiłem opuścić czarujące towarzystwo Rashleigha; a gdym wrócił do siebie, wiele mię kosztowało przywieść na pamięć pierwsze tak niepochlebne o charakterze jego wyobrażenia. — Tak to dalece, wrażenia przyjemnych uczuć usypiają władze zdrowego o rzeczach sądu! — działają one na nas jakby te słodko-kwaśne owoce, po których wszelki napój traci swój smak naturalny.