Strona:Walki w obronie granic 1-9 września.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wali jako przedpole do swej obrony zupełnie otwartą przestrzeń, której nie możemy przebyć bez pomocy ciężkiej broni. Z tyłu, z prawa, nadjeżdżają trzy czołgi. Ruszają naprzód, jednakowoż dwa zostają na polu przed lasem, trafione przez polskie działka przeciwpancerne. Jeden tylko wraca. Ten próbuje z prawa jeszcze raz, lecz mu się nie udaje. Za trzecim razem nacierają 4 czołgi. Jeden z nich zostaje w polu. Uszkodzenie gąsienicy. Kilku z nas skacze do przodu i pomaga strzelcom pancernym w ponownym jej założeniu. Tylko wóz daje osłonę przed gwałtownie strzelającymi Polakami. Jednak dają sobie radę. Po pół godz. czołg jest uruchomiony. Jedzie na prawo, gdzie zniknęli jego towarzysze. Pluton motocyklowy próbuje mu towarzyszyć, lecz w tym samym momencie wracają inne czołgi, ponieważ nie mogły wjechać w gęsty las. Wszystkie czołgi wracają z powrotem, a więc i my musimy się cofnąć na stare stanowisko, by nie leżeć bez osłony w ogniu nieprzyjacielskim.
W każdym razie trzy natarcia dały nam trochę oddechu. Polacy prawie wstrzymali swój ogień. Chcemy posunąć się jeszcze raz na prawo, aby stamtąd natrzeć na las. Posuwamy się parowem potoku — przed nami grobla. Dowódca plutonu wyskakuje 3 ludzi za nim. Zaledwo trzeci skoczył, już dobrze wymierzony ogień uderza w groblę. Tu nie przejdziemy — Polacy wystrzelaliby nas jak zające. Tych 4 skacze z powrotem — szczęściem dostali się cało na groblę. Z powrotem na stare stanowiska. Stamtąd dokonują nasze karabiny maszynowe krótkich napadów ogniowych na przeciwległy skraj lasu. Jeden z podoficerów wraca z meldunkiem. Potrzebujemy wsparcia ogniowego. Za nami podsunął się inny pluton naszego szwadronu. Z nim dowódca szwadronu. Dowódca plutonu oddaje wach-