Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

se fruwał i wartko wiał krzyżami w ogniu, szubienicami po górach.
Będziesz se walnie tańcował we zgliszczach, w popiołach będziesz się bawił.
Będziesz poświstywał dadana-da w piecowiskach wyziębłych, da na wysokich, na grobach...
A gdy śpiew dziada stał się cichy, a gdy ręce jego w przestrzeń podane stężały, gdy oczy w przestrzeń wbite zastygły, — daleko — daleko — daleko zaszumiał górski bór. Rozszedł się w puszczy jodłowej osłuch wichrowego polotu. Zdało się tym, co słuchali, że głucha ziemia stęka od wielkich kroków, gdy idzie przez bory lasy wezwany wicher-bóg. Cięciwa jego łuku tęskny wydaje dźwięk, a kołczan pełnostrzały szeleści nad kniejami. Padnie na jedle, na modrzewie, na cisy i na sosny podmuch-szum. Poda go knieja kniei. Wzdyma się głos na górach, rozwija się, jako chorągiew bojowa, jako proporzec królewski.
Uśmiech na twarzy dziada.
A skoro buki, piastuny chmur, buki wzgardliwe, buki ponadleśne w harfiany głos uderzyły, padł na oblicze wróż. Kudły jego długie rozwiały się w badylach traw i wpełzły pomiędzy kwiaty. Siwy włos okręcił się dokoła szypułek, zahaczył na odnóżkach i plewach. I zstąpił powiew Świstu-Poświstu z gałęzi buków na wyniosłe, na liliowe, na białe, rumiane i żółte zioła. Zakołysał się kwiecisty łan. Westchnęła od wonnych szmerów, od łaskawych szelestów, zagrała ze wszech strun łąka bodze poświęcona. A wonny powiew, jakoby dym szedł przez szerokość tam i sam, — ni to westchnienie, ni to pokłon, ni to uśmiech ocknionej dzie-