Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dusza się moja wydziera do Tyńca, praojcowego dworzyszcza, do stolicy mej ziemi.
— Milcz o stolicy twej ziemi!
— Dawno, dawno już milczę. Nazbyt dawno już milczę.
— Bylebyś nigdy nie zaczął przemawiać o tem, co na wieki minęło. Goście w moim obozie...
— Dziś będę mówił.
— Nie mów dziś nic, koniądzu!
— Dziś będę mówił pierwszy raz i ostatni.
— Pilnujże dobrze głowy!
— Oto me słowo: idę ze stanu z towarzyszami. Niech słyszą Niemce, że z obozu twojego wychodzę! W dziedzinę moją, w żupy wiślańskie powracam. Przed chwilą piłeś, wodzu, w dłonie nasze puhar rycerski na zgubę rodu Sasów. Zaprzysiągłeś zemstę żywym i trupom. A ledwie się pokazał bosy wróż, jużeś się przelękł haniebnie.
— Sądzisz moje uczynki! Ja wasz jedyny sędzia i wódz! Ja życia i śmierci pan!
Śmieje się hardo Walgierz Udały.
Spojrzą po sobie z żelaznych oknisk wściekłe oczy czterech rycerzy. Milczą żelazne ich usta.
Król rozkazuje:
— Zdejmijcie zbroje. Odpaszcie pasy. Złożycie na ziemi paiże, a na nich miecze i włócznie w krzyż.
Spojrzą po sobie powtóre z żelaznych jam okrutne oczy. Milczą żelazne usta. Rozkaz królewski niespełniony.
Szarpie król pas. Porwie miecz. Klasnął w ręce. Biegnie ku niemu komorzych tłum. — Rozkazał: