Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrogim, z szeptem zemściwym. Zostali jeno na placu czterej.
Stoją w hełmiech zawartych. Jeden ma kamail na głowie, szyszak z nanośnikiem, spadającym aż do brody, drugi i trzeci mają lambrekiny frankońskie. Paiże dzierżą na lewem ramieniu. Na wielkich mieczach się wsparli. Cierpliwie stoją. Długo czekają milczący. Aż ów na czele, którego głowę okrywa olbrzymi gocki szłom, Walgierz o dłoniach potężnych, o udach z żelaza a kolana z miedzi, uderzy głośno mieczem w puklerz.
Raz, drugi.
Cisza.
Uderzy Walgierz powtóre, z łoskotem.
Rozdzieliła się złota zasłona. Komornik.
Uderzy Walgierz Udały mieczem w puklerz potrzecie.
Rozdzieliła się złota zasłona.
Król.
Stoi między zasłonami z głową odkrytą, jasnowłosy. Ręka jego za pasem. W oczach zaduma. Patrzy ku czterem.
— Udały... — cicho wyszepta.
Milczą rycerze.
— Słuchasz, patrzysz, mierzysz chytremi ślepiami me sprawy. Wciąż mrok na twojej twarzy, a chmura na twojem czole.
— Wciąż chmura na mojem sercu!
— Wciąż cię pycha na rumaku oszalałym unosi. Wciąż ci strzyga o jednym zamku dalekim szepce po nocach?