Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niesformułowanych wyraźnie, przecież gwałtownych, czekających tylko swojej godziny.
Z dziecka kradnącego jedynie z niewiadomości, potrzeby, swawoli, albo dla dogodzenia instynktom panowania i dumy, wyrabiała się pod działaniem bezczynności, zamknięcia, istota przewrotna, pełna złych instynktów i złej woli.
Metamorfoza dokonywała się zwolna, codzień jednak akcentując się wyraźniej. Nie było jednak nikogo, coby na nią zwracał uwagę.
W nocy po sądzie pierwszy raz w życiu Marysia oka zmrużyć nie mogła. Paliła ją niecierpliwość czegoś nowego. Dawniej jeżeli nudziło ją patrzeć na te same ściany, widzieć tenże sam mur pod oknem, też same szczerby, szczeliny w ścianach, też załomki w podłodze, też rdzawe plamy na zamku ciężkich drzwi, a wreszcie słyszeć też same głosy towarzyszek i niemal jedne powtarzane słowa, myślała sobie, że przecież niedługo ją osądzą, a wówczas wiedziała, że albo ją puszczą na wolność, albo też przeprowadzą do innego więzienia i jak prawdziwe dziecko, z góry cieszyła się zmianą.
Teraz wszystkie jej rachuby zostały omylone, powróciła tu, gdzie była przedtem, a gdy spojrzała znowu na mur przed oknem, na jego szczerby i szczeliny i na te wszystkie rzeczy, które dotąd tkwiły jej w pamięci, zdjęła ją trwoga niewypowiedziana, że trzeba jej będzie pozostać tu dalej, kto wie, może na całą wie-