Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chując trochę drobnych z jego kolan i poszła.
Józiek spoglądał na nią dopóki nie zniknęła w drugim dziedzińcu, wówczas dopiero roześmiał się na całe gardło.
Potem nie tracąc czasu, wyjął z portmonetki różowy papierek, włożył w niego dwie srebrne czterdziestówki, zawinął starannie w gałgan płócienny, który miał w kieszeni, opasał się nim pod łachmanem noszącym nazwę koszuli i uczyniwszy to, przeliczył pieniądze, jakie w portmonetce zostały; było tam jeszcze parę rublowych papierków i parę złotych drobnemi.
Gdy Maryś wróciła obładowana różnemi prowiantami, oddał jej portmonetkę z powagą.
— Masz — wyrzekł — to twoje pieniądze, tylko ich nie zgub.
Maryś wstrząsnęła splątanemi kędziorami włosów.
— Ty, czy ja — odparła śmiejąc się — to jedność.
Zajadając przysmaki, które zakupiła, zaczął wypytywać ją, jakim sposobem dokonała złodziejstwa.
Maryś opowiadała, a w miarę jak mówiła, wspomnienia jej stawały się wyraźniejsze, przyjemniejsze, budziły w niej dumę, jak to zwykle ma miejsce po spełnieniu rzeczy trudnej i niebezpiecznej. Gra ta zaczynała ją nęcić podniecając struny nowe a drgające w niej silnie, struny, które zarówno pchnąć mogą człowieka