Przejdź do zawartości

Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak wygląda, jak mu się powodzi? Ale mąż jej mruknął niechętnie:
— A niech tam sobie robi co chce, my o tym urwisie już wiedzieć nie chcemy.
I matka umilkła. Nie miała ona takiej swobody jak zwykle żony rzemieślników, kiedy mężowie chodzą na robotę. Krawiec nie ruszał się z domu, szyjąc ciągle, nie mogła więc wyjść niepostrzeżona, chłopca zawołać, zgotować mu co, nakarmić, lub wetknąć w rękę. A przytem bała się mężowi sprzeciwić.
Stasiek ze swojej strony był hardy. Raz w niedzielę widział, jak matka z ojczymem szła pod rękę na spacer. Zrobiło mu się dziwnie na sercu, chciał biedz do nich i już nawet postąpił krok naprzód.
Ale matka go nie zobaczyła, miała właśnie głowę odwróconą, spostrzegł go tylko ojczym, a ten zamiast zachęty pogroził mu pięścią, spoglądając surowo. Może miał słuszność, chciał, żeby pasierb wyszedł na człowieka.
Chłopiec stanął jak wryty, łzy cisnęły mu się do oczów, przecież nie dał im spłynąć, wykręcił się na pięcie, poleciał parę kroków, pokazał język ojczymowi z wybuchem dziecinnej złości, i uciekł, bo pomimo to czuł, że go coś dławiło.
Póki trwało lato, Staśkowi było, jak to mówią, półbiedy. Przy swojej zręczności tar-