Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sztyku, upstrzone gdzie niegdzie śnieżnym płattkiem tłuszczu, migały przed jej oczyma kusząco, a nawet przesuwały się przed niemi, kiedy je próbowała odwrócić.
Przyszło jej na myśl zakraść się do sutereny zwykłym sposobem przez drzwi, które widziała z boku otwierające się co chwila. Znała zwykłą budowę kuchen znajdujących się w suterenie; wiedziała, że prowadzi do nich zwykle ciemny korytarz, mogła się więc w nim ukryć, czekać aż powychodzą z kuchni, wśliznąć się, porwać coś i uciec. Ale samo wejście na dziedziniec domu nie zawsze było rzeczą łatwą; wiedziała z doświadczenia, że stróże pięknych domów jak ten, w którym znajdowała się restauracya, nie wpuszczą do nich takich jak ona obdartusów; od czegóż jednak przemysł i dowcip wyrobiony w ciągłej walce ze społeczeństwem! Maryś schwyciła chwilę, w której nie pilnowano bramy i szybko, nie oglądając się za siebie, wbiegła w dziedziniec. Tutaj zoryentowała się spiesznie i szła w stronę drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do kuchni.
Drzwi te stały otworem, ale wejścia pilnował wielki buldog, spokojnie siedząc na tylnych łapach; tłusty, syty, zadowolony, zdawał się urągać tym wszystkim, którzy nie posiadali społecznego położenia, jemu równego.
Przekonany o niem, nie poczuwał się do obowiązków grzeczności, ani do żadnego ustęp-