Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwa względem tak upośledzonych istot jak ta wątła, czarna, obszarpana dziewczyna, która pomimo to śmiałym krokiem zbliżała się ku niemu.
Nie dziw, że widząc ten brak należnego poszanowania, wielki buldog nie tylko nie raczył ustąpić z miejsca, ale zmierzył Marysię groźnym wzrokiem, a widząc, że szła dalej nic nie zważając, warknął i pokazał jej dwa rzędy ostrych i białych kłów. Ostrzegał wyraźnie, by nie nadużywała cierpliwości, która i tak była wielka, skoro zamiast od razu ukarać jej zuchwalstwo, posunął swoją łaskawość do dwóch ostrzeżeń. I widać Maryś zrozumiała to doskonale, bo zatrzymała się nagle.
Jeśli wiadomości jej tyczące się wyobrażeń moralnych były ograniczone, za to o świecie materyalnym miała bardzo jasne pojęcie; wiedziała jak ostre są zęby buldogów, wiedziała nawet, że rany przez nie zadane, należą do ciężkich. A nadewszystko wiedziała, że z takiemi biedakami jak ona, psy nie robią zwykle ceremonii.
Była śmiała, pomimo to nie narażała się na pewne ukąszenie i stanęła opodal ukryta za beczką z wodą, czekając aż niespodziewana przeszkoda zostanie usuniętą. Buldog zaś zadowolony widać z tej pokory, nie nadużywał swego położenia, raz dla tego, że poprzestawał na niemym hołdzie oddanym swojej potędze, a powtóre, że znajdował się w łaskawem