Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

snuła obrazy i zamiary. Ona była bogatą, musiała być dobrą, skoro tak przywiązała się do pieska, zapewne nie miała dzieci, bo inaczej miłość jej nie zwracałaby się do zwierzęcia.
Przychodziły jej jakieś pokusy, nieokreślone jasno. Żałowała, że nie zwróciła więcej uwagi na tę damę, wszakże mogła iść za nią z daleka, zobaczyć, gdzie mieszka, przekonać się, czy domysły były trafne. Potem zdawało jej się, że ta myśl, która zaświeciła jej nagle w głowie, była natchnioną, że powinna jej być posłuszną, że to znak miłosierdzia nad jej nędzą.
Wówczas dopiero myśl ta przybrała jasno określone kształty.
Była zgorączkowaną, położyła dziecię na tapczanie, i nie zważając na płacz jego, zacisnęła lepiej chustkę koło siebie i pobiegła, jak można najszybciej ku Saskiemu ogrodowi.
Przyszło jej do głowy, że jeśli zastanie jeszcze damę w ogrodzie z charcikiem, będzie to dowód wyraźny, iż zamiar jej był dobry, że zyskał sobie aprobatę nieba, że takie było przeznaczenie. I biegła bez tchu prawie, by temu przeznaczeniu dopomódz.
Nie potrzebowała jednak dochodzić do ogrodu, ażeby odszukać panię z charcikiem, spotkała ją wraz z młodszą towarzyszką, łyżwiarką, na Senatorskiej ulicy.
Serce uderzyło jej gwałtownie, przycisnęła się do muru, ażeby minęły ją strojne panie, a