Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myślne, pałały teraz jakimś czerwonym blaskiem, ćmiły się łzami wiszącemi na długich rzęsach, które wyciskało cierpienie a gniew osuszał. Żywe zwykle rumieńce znikły pod siłą wzruszenia, bogate włosy w tył odrzucone i związane niedbale kolorową wstążką, odsłaniały jej nizkie czoło i spadały w pół rozplecione na ramiona, zaledwo okryte nocną szatą.
W dziwnym stanie rozstroju, w jakim się znajdowałem, żona wydała mi się jakąś obcą istotą, łączącą w sobie Nemesis starożytną i Niobe bolejącą; bo obok gniewu, boleść wyraźną była na tej klasycznej twarzy, ściągała jej usta w pół otwarte, jej brwi podniesione, nadawała życie i jakiś tragiczny wdzięk jej rysom.
Chwilę stała niewiedząc co miała uczynić; wzrok jej zwracał się na przemian na mnie i na Augustę, która z podniesionym czołem drżąca, blada śmiertelnie, ale niezachwiana patrzyła na nią z dziwnem współczuciem, niezmąconemi, łagodnemi oczyma. Melania tak pozostała czas jakiś, ważąc się pomiędzy gniewem i żalem. Musiałem być strasznie zmieniony w tej chwili, bo żal przeważył; rzuciła się ku mnie, zawiesiła mi ręce na szyi, ściskając namiętnie konwulsyjnym ruchem i tuląc się do mnie z rozpaczą.
Niepokój, zazdrość, boleść, odrodziły ją niejako, przetworzyły w jednej, krótkiej nocy, i uczułem, że na mojem łonie biło serce kochać zdolne, kochające.
Długo Melania cisnęła się do mnie w milczeniu, jakby odnajdując dobro, które już miała za stracone, a ja, nie wiem, za sprawą nerwów czy krwi