Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Doprawdy położenie moje było nazbyt zwyczajne, by się nad niem rozwodzić. Jest to stara historya, powiada jeden z niemieckich wieszczów; mimo to zawsze jest nową a serce pęka temu do kogo się ona stosuje. Nie miałem nawet tej zdawkowej pociechy jakiegoś wyjątkowego nieszczęścia. Znudzony czczem życiem, pokochałem niekochany, umierałem dobrowolnie, bo pewny byłem wówczas, że nie zobaczę dnia jutrzejszego. Powieść życia mojego zamykała się w trzech słowach, wszakże dość jednego by zabić człowieka!
Czy potępiać, czy żałować mnie będą? nie dbałem. Nie chodziło mi nawet o to, co powie ona, nie miałem siły zapragnąć niczego, nawet jej współczucia. Śmierć była dla mnie spoczynkiem, snem nieprzespanym. Nie pragnąłem zmartwychwstania, ani pamięci, pragnąłem tylko nie istnieć. Czy to było możliwem?
Czy to wszystko co cierpiało i czuło we mnie, a co przecież ciałem nie było, mogło zostać zniszczone jednym wystrzałem, jednem pchnięciem noża? Czy to ja, obejmujące świat cały kołem myśli niewidzialnem, niedotkniętem, mogło przestać być w jednej chwili dla tego, że narzędzie myśli zgruchotanem zostanie, lub stracić pamięć togo, com zdobył pracą i cierpieniem myśli na nienaruszalną własność mego ducha? Czyż niewidomy tracąc oczy traci zarazem i pojęcia nabyte za pomocą wzroku, który mu służyć przestaje?
Za chwilę miałem wiedzieć rozwiązanie tych Hamletowskich zapytań, a jednak ku temu rozwiązaniu