Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pamiętałem każde słowo tego listu, bo każde było dla mnie boleścią, raniło mnie prawdą.
Z kolei nasunęło mi się pytanie, kto był ten człowiek, do którego ona pisała w ten sposób, przed którym nie miała tajemnic, odzywając się z tak smutną a wysoką prostotą. Jakie prawa miał do tajników jej hardego serca? Kto był ten człowiek, którego ona uważała za wyższego od siebie, nazywała bratem myśli, twórcą swej duchowej istoty?
Ja znałem go kiedyś, po za mgłą wydarzeń w dalekiej przeszłości, postać jego rysowała mi się wyraźna w pamięci. Była to jedna z tych cichych a niezmordowanych indywidualności, które idą drogą raz wytkniętą niezachwianie, nie troszcząc się o sądy świata. Nazwisko jego nie miało rozgłosu, widać nie zmienił się w niczem. Wystarczało mu w życiu świadectwo własnego sumienia, świadectwo szczupłego grona bratnich inteligencyj, świadectwo Augusty. Świadectwo Augusty! nie rozumiałem, by człowiek mógł więcej żądać na świecie?
A jednak on, on mając jej ufność, jej przyjaźń, może i więcej jeszcze, potrafił ją opuścić i uganiał się za mamoną: wiedzy, sławy czy złota, gdzieś po za krańcami cywilizowanego świata.
Ja za list taki byłbym dał życie, zbawienie, a on odbierał go obojętnie może. Nie zmieniał dla niego swych planów przyszłości. List ten, kobieta, która go pisała, były dla niego może jedną ze zwykłych powszedności życia. Czy było to sprawiedliwem? Czemuż nie ja byłem panem jej serca, ja, com ją kochał?