Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

duktem pospolitych pojęć pewnego gatunku ludzi, do których napróżno wliczyć się usiłowałem, byłaby z jednakim rumieńcem, z jednaką łzą martwą oddała rękę każdemu innemu, byle tylko równie świetne przedstawiał materyalne warunki szczęścia. Dziś do rumieńca i łzy przyłączyła uśmiech, bo wartość moja przechodziła o wiele to, co przy skromnym posagu i licznem rodzeństwie zamarzyć mogła, bo wreszcie siostry i towarzyszki zazdrościły jej świetnego małżeństwa, a powóz, który nas wiózł z kościoła był tak wykwintny, a konie tak piękne!
Objąłem to jednym rzutem oka, na przekór miłości własnej, nie uśpionej nigdy w męzkiej piersi, która chwilami wmawiała we mnie, że byłem dla Melanii czemś więcej niż prostą cyfrą dodatnią lub ujemną w jej rachunku życia.
Odtąd nie troszczyłem się nigdy o jej uczucia, pewnym będąc, że obojętność jej dla mnie, równą była mojej. Melania nie próbowała nawet łudzić mnie komedyą miłości, komedya zresztą byłaby daremną: ta kobieta zbyt o wiele niżej stała odemnie, by czemśkolwiek złudzić mnie mogła.
Połączeni nierozerwalnym węzłem, młodzi oboje jechaliśmy obok siebie z kościoła milczący, a chwilę pierwszego pocałunku zmroził mi na ustach uśmiech szyderstwa.
Jednak to trwało krótko, upadek i dźwignia leży w nas samych, nikt bezkarnie nie zapragnął skarłowacenia, nikt bez moralnej korzyści nie odetchnął wyższą myślą, i ja po owym ostatnim stłumionym porywie serca, zacząłem żyć pół zwierzęcem życiem,