Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lach podobnych otwiera się serce, życie nęci czarem nieujętym, wszystko co wysokie zdaje się łatwem, prawdziwem: do zbolałej myśli powraca wiara, czy nie czujesz tego?
Melania wlepiła we mnie swe wielkie oczy spłoszonej gazelli, wyraźnie z mowy mojej nie zrozumiała ani słowa jednego. Jednakże poczuwała się do obowiązku odpowiedzi.
— Jutro będzie pogoda, odparła z uśmiechem; obiecuje nam ją ten zachód słońca.
Umilkłem i opuściłem głowę, w myśli mojej nastała chwila wahania. Gotów byłem odjechać i nie wrócić nigdy do tego domu, do tej kobiety, co tak fałszywym tonem płoszyła marzenia moje. Spojrzałem na nią znowu: była tak piękna w bezmyślności swojej, tak ponętna, żem nie miał odwagi jej się wyrzec.
Zresztą na cóż uskarżać się mogłem, znalazłem to, czegom szukał, szczęśliwszy w tem od wielu, nie zawiodłem się na Melanii, serce jej i umysł były nieuleczonej mierności. Żadne żywsze uczucie, żaden poryw myśli nie wzruszył nigdy spokoju jej łagodnej duszy, była to doskonale bierna istota, nieświadoma nawet potęgi piękności swojej.
Nazajutrz ze ściśniętem sercem stanąłem przy ołtarzu i gdym wymawiał słowa przysięgi, czułem jak mi coś jękło w piersiach, ale zimny i dumny zapanowałem nad sobą. Na bladej twarzy mojej pod zdawkowym uśmiechem nowożeńca, nikt nie odgadł ukrytego bólu. A zresztą któż go mógł odgadywać? Melania nie była wyjątkową istota, ale logicznym pro-