Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kilka lat upłynęło od dnia owego, a odtąd życie moje poszło odmiennym torem; dotrzymałem uczynionej przysięgi, dotrzymałem postanowień moich, nie na próżno walczyłem i pracowałem, zdobyłem spokój i to względne szczęście, jakie mogło być jeszcze po tylu burzach i upadkach udziałem moim. Pogodziłem się z życiem, z warunkami jego, z samym sobą, zrozumiałem słodycz spełnionego obowiązku, starałem się o szczęście tych co mnie otaczali, osiągnąłem spokój wewnętrzny i wesele ducha.
I teraz gdy kończę zapisywać te kartki wspomnień bliskich a tak już odległych, znowu, cichy letni zachód ożywia złotym blaskiem otaczający krajobraz, znowu z ogrodu dolatują mnie głosy wesołe, gromadzi się tam domowe towarzystwo nasze powiększone od dni kilku, bo Adryan z żoną przybyli na doroczne odwiedziny.
Melania z Augustą usiadły na ławce naprzeciw okna mojego. Melania na twarzy zachowała na zawsze powagę cierpienia, jakby cień smutków minionych; na kolanach Augusty, promieniejącej szczęśściem, młodością bawi się kilkomiesięczny chłopczyk z czarnemi puklami włosów nad białem czołem a w oczach jego pełnych blasku i myśli nieledwie, w drobnej twarzy widne jest podobieństwo szlachetnych rysów Adryana. On oparty o drzewo, o kroków kilka, spogląda na ten obraz z wyrazem, którego żadne nie opisze słowo, a wzrok jego spoczywa na żonie z tą samą czcią, miłością i zachwytem, jak w chwili, gdy po raz pierwszy witał ją w domu moim, po powrocie z długiej podróży.