Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podnosząc oczów, i mówisz pani, że dotąd dawane lekarstwa nie przynosiły żadnej zmiany.
— Żadnej, odparła Augusta, od trzech tygodni choroba nieprzerwanie idzie swoim biegiem.
Adryan spojrzał bystro na datę niektórych recept, zadał jeszcze kilka szczegółowych zapytań, na które Augusta odpowiadała zwięźle i dobitnie. Po długiej chwili podniósł czoło rozjaśnione, jakby wewnętrzną błyskawicą geniuszu.
— Ja sądzę, wyrzekł, iż dotąd mylono się w przyczynach a zatem i w środkach, ja sądzę, że siedlisko choroby nie tam jest gdzie się być zdaje, a jeźli tak jest, mam nadzieję, że ją uratuję.
I szybko postępując do stolika nakreślił kilka słów, nie siadając nawet.
— Każ to przywieźć natychmiast, rzekł zwracając się do mnie, jeżeli to lekarstwo wywrze pożądany skutek, ostatnia wątpliwość moja się usunie, będę mógł ręczyć za jej życie.
Nazajutrz wiedziałem już, że mogę mieć nadzieję; Adryan, jak zbawca zesłany przez Opatrzność, powrócił ufność sercom naszym, i po raz pierwszy wolny od tej strasznej troski, odetchnąłem swobodniej i zrozumiałem, że terez jeszcze przyszłość i życie możliwem było dla mnie.
Przybycie Adryana ożywiło dom nasz grobowy od tak dawna; był to jeden z tych jasnych, polotnych a pogodnych duchów, którym wiedza przyrzuca tylko szczęścia i pokoju. Może przechodził on kiedyś fazy zwątpień i upadków, dziś doszedł już do tych wyżyn, gdzie nic nie stoi pomiędzy okiem