Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ka i widok tych dwojga ludzi, kochających się i godnych wzajem siebie. Bóg widzi, nie było we mnie nikczemnej zazdrości, nie pożądałem ich szczęścia, ale w obec ich doli czułem bardziej jeszcze, że los mój był gorzki, że należałem do wydziedziczonych tego świata.
Zwolna i posępnie wracaliśmy do domu, poszedłem prosto do pokoju Zosi, jakby wstydząc się, że myśl obca oderwała mnie od niej godzin kilka. Zastałem tam Augustę i Adryana. On siedział przy jej łóżeczku trzymając jej rękę, na stoliku rozrzucone były recepty używanych lekarstw, Augusta tuż obok, według jego wskazówek, przyrządzała napój dla chorej. Nie byli tu już owi ludzie zachwyceni rozkoszą chwili powitania, zastałem tylko przy łóżku mego dziecka: lekarza i siostrę miłosierdzia. On siedział obok Zosi rachując uderzenia pulsu, z wzrokiem utkwionym w nią pozornie tylko, bo źrenice jego zdawały się zwrócone w głąb własnego ducha, widać było że wszystkie siły i zmysły jego skupione były w władzy myślenia, którą roztrząsał problemata nauki, ważąc na szali rozumu życie lub śmierć człowieka. Augusta rozumiała to widać, bo spojrzawszy pozostała nieruchoma z podniesioną łyżką w ręku, spoglądając na niego z niewymownym niepokojem i nadzieją. Chwila była tak stanowczą, że nie zwrócono na mnie uwagi. Zosia nawet zdawała się jej ważność pojmować, bo smutne jej zapadłe oczy wyrażały razem ździwienie i ufność.
— I mówisz pani, wyrzekł w końcu Adryan powolnie jakby sam do siebie, nie poruszając się, nie