Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rotmistrz poruszył się niecierpliwie i rzekł swym suchym, ostrym głosem:
— Do rzeczy, do rzeczy! niemam czasu słuchać twych głupstw stary ośle — gadaj, skąd się ten chłopiec tu wziął?...
— Skąd się wziął, panie rotmistrzu? uciekł hultaj z piwnicy przez jakiś loch na pół zawalony, pełen dziur i przepaści, a co najgorsza, szczurów. Ja panie rotmistrzu mam głowę nie od parady, choć jenerał, a za nim pan rotmistrz zaszczycają mię mianem osła...
— Czy ty skończysz dzisiaj, Donner-wetter! — krzyknął rotmistrz powstając z okiem zaiskrzonem, z ręką w kułak sciśniętą.
Franc cofnął się nieco przerażony i rzekł:
— Kończę, kończę panie rotmistrzu. Na czemże ja to stanąłem? a... mam głowę nie od parady. Więc zamknąłem w piwnicy tego małego łotra, dałem mu chleba i kawał pieczeni baraniej, przez litość tylko od własnych ust sobie odjąłem, choć pan jenerał jak najsurowiej mi tego zakazał, ale ja mam już takie poczciwe serce...
Wiemy dobrze, że tak nie było, że właśnie jenerał kazał dać Jankowi co zjeść, ale Franc chciał się w dobrem świetle przedstawić, więc kłamał.
— Obdarzyłem go tedy moją własną wieczerzą i zamknąłem w piwnicy i straż postawiłem przy drzwiach. Upłynęło tak z godzinę. Zgaga mię po-