Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

he! he! — śmiał się, widząc że Janek zerwał się na równe nogi, a rumieniec poczynał mu występować na bladą przed chwilą twarzyczkę.
— Zdrów jestem — mówił Janek oglądając się, czy ma broń przy sobie, bo ciągle nie dowierzał Francowi — ale gdzież ja jestem?
— Nu, gdzie jestem? Na polu... Czy mala Polak slychala, jak tam pif, paf!... bitwa, to fielka bitwa. Nu, niech mala Polak siada na koń i marsz!
Janek czując się dość silnym, jednym skokiem siadł na konia i osadziwszy się dobrze w siodle, najprzód chwycił za karabinek, gdyż ciągle nie dowierzał huzarowi i w razie niebezpieczeństwa postanowił drogo sprzedać swoje życie. Nie uważał jednak tego, że Franc był bezbronny.
— Iii — syknął huzar — po co mala Polaka bierze ten paskudny rusznica. Franc jest bezbronna, o! bez szabli nawet. Franc chce jechać do niewoli i niech go mala Polaka profadzi.
Janek istotnie spostrzegł, że niema się czego obawiać, rzekł więc:
— Dobrze, jedźmy, ale jeżeli Franc mię zdradzi, to mu kulkę poślę...
— Zdradzi? fi! Franc nikogo nie zdradzila jak żyje. Franc mogla zabić mala Polaka, kiedy spadla z konia, a nie zabila. Franc zawiozla go tu na trawę, opatrzyla mu rana, wodą zlala gębę... nu?
— Tak uczyniłeś poczciwy Francu? — zawołał