Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na koniu, wyprostował w strzemionach, z głuchym świstem rozwinął stryczek i już miał uchwycić nim bliższego Janka, gdy rozległ się niespodzianie strzał, cygan zachwiał się, rzucił parę razy rękami w powietrzu, upuścił stryczek i padł śmiertelnie ugodzony na ziemię.
Wszystko to stało się w jednej, krótkiej chwili, prędzej niż potrzeba czasu na przeczytanie tych wierszy. Nagły ten strzał, wymierzony przez rannego ułana, który odwdzięczając się Jankowi za podaną mu wodę, ocalił mu życie, przeraził na chwilę cyganów, a wrócił przytomność Cyndze i Jankowi. Pierwszy podniósł się na siodle, wydobył pistolet z olstra i wypalił... Poczem obracając się do Janka i widząc, że ten ściąga z pleców karabinek, żeby także strzelać, zawołał:
— Nie strzelaj, niema na to czasu, dobądź szabli i... w nogi!
Poczem uderzył konia i pognał naprzód, a Janek za nim. Dzielne konie huzarów węgierskich rwały jak wicher — ale i cyganie opamiętawszy się, rozwścieczeni zabiciem jednego ze swoich, którego zostawili na drodze, ostatkiem sił gonić poczęli uciekających. Cynga obróciwszy się, ujrzał, że koło Romna, który wciąż pędził na czele, posuwało się teraz dwóch cyganów z lasso w rękach, które wiedział jak straszną jest bronią. Dlatego też naglił swego konia i zachęcał Janka do pospieszania, wołając: