Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się — w stajni tylko przy koniach był Marcin, niegdyś masztalerz, dziś starzec ledwo mogący powłóczyć nogami. Nie dziw zatem, że nie miał kto myśleć o Janku. Biedny chłopczyna przepędził cały dzień na dworze i w ogrodzie, przypatrując się żołnierzom austryackim, którzy przyszli do Łęgonic rano i gotowali się za parę dni przejść Pilicę pod Nowem-Miastem, żeby wkroczyć do Księstwa Warszawskiego. Chodząc tak Janek, przypatrywał się wszystkiemu ciekawie, żywiąc się chlebem, który udało mu się schwycić w kuchni, potrącany przez żołnierzy, nie zwracając na siebie wśród tego zamętu niczyjej uwagi. Teraz, po całodziennej włóczędze po dworze, wślizgnął się do swojej izdebki i usiadłszy po ciemku na łóżku, znużony i głodny zamyślał iść spać. Oczy mu się kleiły, wrzawa panująca dokoła powoli zlewała się w jeden monotonny hałas i już miał zasnąć, gdy nagle uderzyło jego słuch nazwisko księcia Poniatowskiego, wyrzeczone głośniej w sąsiednim pokoju przez oficerów.
Janek, który był chłopcem pojętnym i rozwiniętym nad swój wiek, wiedział dobrze, że książę Józef Poniatowski jest naczelnym wodzem wojsk Księstwa Warszawskiego, z któremi Austryacy właśnie gotowali się prowadzić śmiertelną walkę. Zaciekawiony, co też mogą Austryacy mówić o księciu, o którym od starego Marcina wiele słyszał, Janek podniósł głowę i nadstawił uszów. Oficero-