Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oni rozum, mam i ja także, nie darmo jestem synem Czandali.
Westchnął lekko, jakby imię to budziło w nim smutne wspomnienia — i zamilkł. Szli tak przez jakiś czas pośród wielkiej gęstwiny leśnej, poczem zatrzymali się. Cynga dał znak ręką Jankowi żeby stanął, a sam rzucił się na ziemię, przyłożył do niej ucho i słuchał tak krótką chwilę, poczem wstał i szepnął wyszczerzając zęby.
— Wszystko dobrze idzie. Zaczekaj tu na mnie, zaraz wrócę.
I nie czekając na odpowiedź Janka, wślizgnął się cicho, jak wąż, pomiędzy najgęstsze krzaki i po chwili zjawił się z przeciwnej strony, prowadząc za uzdeczkę konia samego króla cygańskiego, osiodłanego i objuczonego dwoma workami.
— Cynga, skąd ty masz konia? — spytał zdziwiony Janek.
— Skąd? skąd? — mruknął cygan — przecież piechotą uciekać nie będę, bobym niedaleko uszedł i łatwoby mnie znaleźli. Dalej, rozbieraj się paniczu — niewiele mamy czasu.
To mówiąc spojrzał na wschód, widzialny nieco z poza drzew leśnych, który poczynał się już lekko rumienić — poczem zdjął z konia worek, wyjął z niego dwa ubrania, jedno dawniejsze Janka, drugie nowe i podczas gdy Janek się przebierał, on także wdziewał na siebie bardzo przyzwoity