Przejdź do zawartości

Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatrzymując oddech w sobie i starając się jak najmniej robić szelestu, co nie było łatwem, gdyż polana zarzucona była mnóstwem zeschłych liści i gałęzi. W takich warunkach podróż ta była ciężka i mozolna — a nadewszystko straszliwie powolna. Pełzając na brzuchu, nie można było pospieszać i Janek drżał na myśl, że stara Mokryna siedząc ukryta pod wozem i nie śpiąc, bo Cynga mówił, że nie sypia po nocach — lada chwila go spostrzedz może swym bystrym wzrokiem. Co chwila więc zatrzymywał się tak dla uchwycenia powietrza, gdyż wzruszenie dławiło mu oddech, jak i dla obejrzenia się dokoła. Czynił to oczywiście bardzo ostrożnie — i za każdym razem na wielką swą pociechę widział niczem nienaruszony spokój panujący nad uśpionem obozowiskiem.
Tak więc pełzając powoli, Janek dostał się szczęśliwie do potoku. Brzeg był dość wysoki i stromy. Zsunął się ostrożnie z niego i zasłonięty mocno wystającym brzegiem, oraz krzakami łoziny rosnącej nad nim, usiadł chwilę na wilgotnym piasku żeby spocząć nieco. Mozolna ta acz krótka podroż na brzuchu, a nadewszystko silne wzruszenie, zmęczyło go niezmiernie. Usiadł więc i odpoczywał.
Ale nie można było długo odpoczywać — zresztą Janek sam czuł to dobrze, że im dalej będzie od obozu cygańskiego, tem będzie bezpieczniejszy. Pochyliwszy się puścił się w bród przez