Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Wspomnienie z pośród turni tatrzańskich.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko na kilka kroków przedmioty rozróżniać się dawało. Panowała w końcu pomroka taka, jakby się już noc robiła. Zniecierpliwieni pytamy Wali, kiedy nareszcie staniemy u brzegu Stawu Czarnego? On nas pociesza, że najdalej za pół godziny to nastąpi, a tymczasem bierze kamień w rękę i rzuca go przed siebie. Słyszymy plusk wody i zarazem śmiech Wali z tego, że nas zwiódł. Byliśmy już nad brzegiem stawu, a nie widzieli go.
To daje miarę mgły, ale i niebezpieczeństw, na które byliśmy przez 2 godziny ciągle narażeni. Wchodziło tu w grę nie tylko pokonanie najrozmaitszych trudności górskich w przebyciu po zupełnie mokrej, a więc śliskiej powierzchni skał, przechodów rzeczywiście niebezpiecznych, ale i obawa, aby nie pobłądzić. Najmniejsze zmylenie szlaku jedynego, jaki tu jest możliwy do przebycia, wprowadzić nas mogło w smutne położenie. Czekaćby przyszło dotąd, dopókiby mgła nie ustąpiła, a wiadomo, że ona w górach czasem kilka dni trwać lubi. W tych tu turniach zabłądził z powodu mgły p. Lorenz, jeden z najsłynniejszych turystów tatrzańskich ze Spiża tak, że musiał na załomie skały całą noc ze swoim przewodnikiem Romanem przepędzić. Opis tego ciekawego zdarzenia podał rocznik Tow. węgier. Kapackiego z r. 1876.
Z podobnemi tarapatami przebywał tę samą drogę w roku 1877 profesor Dr T. Chałubiński, którą znakomicie opisał w Ateneum, jeden z uczestników tejże wyprawy p. Br. Rajchman.
Zapewne wśród pięknej pogody, o wiele się zmniejszają wrażenia niebezpieczeństwa, ale w każdym razie zaliczyć trzeba przeprawę przez przełęcz Mięguszowiecką do śmiałych przedsięwzięć i przyznać, że słusznie ten szlak na Węgrzech nazywają „bravourtour“.
Brzegiem południowym Czarnego stawu doszliśmy wnet do krzyża, gdzieśmy zastali gości z Węgier. Poco oni tu przybyli w czasie mgły, tego trudno się było domyślić, zwłaszcza, gdy się w tem towarzystwie znajdowały kobiety.
Z brzegu Czarnego Stawu ku Rybiemu droga wydała się nam już przechadzką. Odżyła wesołość w naszém gronie; niespodziewaliśmy się już żadnych przygód, mając przed sobą przepłynięcie Morskiego Oka i przystań pewną w schronisku Staszyca. Tymczasem rozpuścił się dészcz, nim weszliśmy na tratwę. Tu znowu kłopot się okazał, bo nas wszystkich naraz tratwa unieść