Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Wspomnienie z pośród turni tatrzańskich.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdyśmy się mieli już ku dołowi spuszczać, poprzedzielał nas Wala góralami do pomocy, a sam stanął na czele i zalecił ostrożność. Nie było tu żartów. Skały śliskie, bo mokre od mgły, zdradnie się pod nogi dawały, a droga się wcale ponętnie nie przedstawiała, zwłaszcza wśród mgły, gdy dna przepaści nie było widać. Uszykowani tak rzędem jeden za drugim, bokiem jakiegoś urwistego źlebu dostaliśmy się na ścieżkę uczepioną do ściany, jakby na wązki ganek, któremu brakuje poręczy. Przejścia tego z dołu od Morskiego Oka nie widać, dlatego patrzący ztąd na przełęcz pod Chłopkiem nie mogą sobie wyobrazić, jakim sposobem z grani owej człowiek zdoła wejść na turnią niżej sterczącą w kierunku Stawu Czarnego. Przechodzikiem tym nadpowietrznym idzie się przeszło kwadrans, i komu się tu w głowie nie zaćmi, ten może powiedzieć, że zawrotu na widok przepaści wcale nie posiada.
Potem wstępuje się na grań poziomą ze spadkiem na obie strony, zkąd ma być najpyszniejszy widok na prawo w głębie Czarnego Stawu, na lewo w tonie Morskiego Oka, powyżej na potargane grzbiety nad Żabiem, koło Rysów i wogóle daleki widnokręg ku Polsce. Myśmy ztąd tylko przez imaginacyą oglądać mogli te obrazy, skoro przez mgłę widzieliśmy wszędzie bezdenną odchłań.
Z grani spuściliśmy się nad wielki płat śniegu i po różnych głazach, to upłazkach nachylonych, weszli w turnie. Przeleźliśmy coś nakształt rozwalonego komina, spuszczając się po nim na grzbiecie. Natrafiliśmy nawet na bujną trawę, to na różne złomiska, przedzieraliśmy się po nich raz w tę, raz w ową stronę, znowu płat śniegu, znowu turnie, i tak zdawało nam się, że końca tej krętaninie nie będzie. Wisieliśmy ciągle nad przepaściami, więcej niż półtorej godziny, i dopiero pewny grunt pod nogami uczuliśmy na upłazie pod nachyloną skałą ku Czarnemu Stawu. Aby tu w tym labiryncie urwisk wynaleść drogę wśród gęstej mgły i nigdzie nie zmylić, to już na to trzeba ze specyjalnemi do przewodnictwa zdolnościami syna tych gór. Nasz Jędrek Wala okazał w szczęśliwem sprowadzeniu nas z Mięguszowieckiej przełęczy nad Czarny Staw, że nie napróżno należy do tego małego grona pierwszorzędnych przewodników po całych Tatrach. Trzeba bowiem dodać, że mgła z początku przeźroczysta, zamieniła się potem w tak zbitą i ciemną masę pary, iż przez nią