Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Wspomnienie z pośród turni tatrzańskich.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest Wag, po słowacku: Wah, a w starych dokumentach po łacinie Wagus.
Właściwie jednak Biały Wag nastaje dopiero po połączeniu się kilku potoków: Szczyrbskiego, Furkotnego i Zadniej Wody, uchodzącej ze wspomnianego Zielonego Stawu pod Krywaniem.
Z jakim to humorem popija się herbatę w Tatrach, gdy się pomyślnie szczyt jakiś zwiedziło, ten może mieć pojęcie, kto niejednego na tem polu zawodu doznał. Nie żal trudów, i kosztów które za sobą pociąga wycieczka kilkodniowa do głębi Tatr, jeżeli się chociaż połowę zamierzonego programu dopięło. Znajdowaliśmy się już teraz w tem szczęśliwem położeniu, bo chociaż dzieliły nas całe Tatry od domu, i powrót doń był znakiem zapytania, to jednak dwa dni przeżyte na halach, na turniach, po nad kryształowemi wodami, wśród idealnie pięknej pogody pozwalały bez oglądania się na dalsze rezultaty, radować się zdobytemi wrażeniami, i nabytemi wspomnieniami.
Po godzinie wypoczynku Wala zwinął obóz, kiedy jeszcze górale resztki „herby“ dopijali, kazał im nas dopędzić, abyśmy powoli tymczasem coś z dalekiej drogi ubili. Drożyna widocznie przez bydło wydeptana między wysoką kosodrzewiną, ciągle wiodła na dół. Po Krywańskich złomiskach uważać mogliśmy teraźniejszy marsz za przechadzkę po parku. Za mocno nam tylko dopiekało słońce w plecy, dopóki nie dostaliśmy się w las.
Nie lada to jednak spacer z pod Krywania do Stawu Szczyrbskiego, który miał być najbliższą dla nas stacyją. Mijaliśmy wyrębiska, polany, las wysoki, to mały, krzewiasty, i natrafialiśmy na wiele krzyżujących się drożyn gdzie bardzo łatwo pobłądzić. Niejeden też tu już z turystów biedy się naużywał. Przed dwoma laty kilku moich znajomych niedoświadczeni przewodnicy w powrocie z Krywania na tym tu szlaku ku Szczyrbskiemu zawiedli na bezdroża tak, że kilka godzin na próżno po lasach się nachodzili, nim z nich wybrnęli. Drogoskazy spotyka się dopiero w odległości godziny od Szczyrbskiego Jeziora, gdzie początek wygodnej drożyny, już zapewne dla gości starannie utrzymywanej przez Towarzystwo węgierskie Karpackie. Przy ujściu doliny Furkotnej orzeźwiliśmy się w szumiącym potoku tej samej nazwy. Była to dla nas słońcem palonych po grzbiecie, jakby oaza na pustyni. Ocieniony zakątek przy moście nad zimną zdrojową wodą zapraszał do wytchnienia. Dalej jednak, dalej w drogę, bo już kwa-