Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nący z Koperszadów, potem (o godz. 6¾) potok od Czarnego Stawu po głazach. Następnie powiódł nas Wala na przeciwną stronę potoku Jaworowego, gdzie brnąc po bezdrożach wśród świerków i limb, w końcu między kosodrzewiną o godz. 8 przeszliśmy znowu potok Jaworowy na wschodnią stronę i wstąpili na stopy Lodowego. Odtąd w miarę postępowania w górę, coraz stromiéj przychodziło się piąć to po złomach, to po upłazach bujnie kwieciem różnobarwném porosłych, nim w półtoréj godziny dostaliśmy się na owe piętro po nad stawkiem. Dzika pustka, która przy poprzedniejszéj tu bytności tak na nas smutnie oddziaływała, tym razem weselsza się nam wydała, bo słońce ją ciągle oświecało. Silny świst przerwał milczenie w naturze: świstak się nim zdradził. Chciałem go zobaczyć, skradałem się co prędzéj ku niemu, lecz za wiatrem będąc, zwietrzył nas rychło i czmychnął do nory. Wala mi pokazywał świeże ślady stóp jego po wygrzebanéj ziemi przed norą jego. Wtem się i kozice pokazały i to tak blizko, że się im bardzo dobrze przyjrzeć można było, nim drapnęły obie w turnie.
Z tego tu piętra nad stawkiem Jaworowym pokazał nam Wala szczyt Lodowego i drogę na niego wprost po skale, bo innego już na niego wyjścia nie ma. Tędy, co nas wiódł Tatar poprzednio, powiadał Wala, że dojdzie na Pośrednią grań Zimnej Wody, lecz nie na szczyt Lodowego. Naturalnie, wypadło ruszyć wskazanym źlebem, jak sądzę, najmniéj 2000 stóp wyniosłym, spadzistym i jeszcze śniegami zasłanym. Z początku szło wszystkim dobrze, ale po przejściu pierwszego progu, dwóch z naszego towarzystwa