Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

same pytania zadaliśmy góralce, co tu na Gałejdówce w innym szałasie gospodarzyła i to samośmy od niéj usłyszeli, co od Gałejdy, lecz prędzéj się jéj to w głowie pomieściło, że górale wszyscy choćby pod jakimkolwiek rządem byli, węgierskim czy innym, jeźli mówią po polsku, są i zostaną nazawsze Polakami.
Trudno się dziwić ludowi, że nie wié, po jakiemu mówi, kiedy jak tu na Spiżu nawet księża polszczyznę prześladują, miewając do górali polskich kazania po słowacku, a nawet czesku, po polsku pieśni im śpiewać zakazują, mimo to lud lgnie tam, gdzie go sama natura wiedzie, to jest do Polski, i książek do nabożeństwa innych nie kupuje, tylko polskie.
Do wieczora padał deszcz, lecz o zachodzie słońce jaskrawo z chmur wychylone wierzchołki gór oświeciło. Nagroziliśmy porządnie Lodowemu szczytowi, że taki grubijanin, bo nie chciał nas na swój czub puścić. Noc była bardzo zimna; pomimo wkopywania się w siano na szopie, ogrzać się nam nie udało; ranek chociaż pogodny, także nas niepokrzepił, gdyż wicher zimny dął i nawskróś ziębił, ale że nie lał deszcz, radzi puściliśmy się po herbacie o godz. 7 do Zakopanego tąsamą drogą, którąśmy tu przybyli. O wpół do dziewiątéj stanęliśmy przy traczu na Łyséj, przeszło w godzinę, potem na polanie Rusinowéj, o 11 godz. na Waksmundskiéj, o godz. 1 minut 20 w Jaszczurówce, a o wpół do 3 godz. wyprzedziwszy wszystkich przybyłem do Zakopanego, żałowany ogólnie, bo domyślali się wszyscy naszych tarapatów, gdy im Sieczka Maciej trafnie po-