Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słomy, nakryto prześcieradłami i po jednéj poduszce obdzielono. Królewski nocleg! jak na Tatry, zwłaszcza dla ludzi, co od wczoraj rano 10 mil pieszo uszli i całą noc nic nie spali; dlatego też jakby jednym tchem minęła nam noc, że się dopiero o 5 godzinie rano pobudziliśmy. Wala i Jaś w szopie na sianie również wybornie noc spędzili i późniéj od nas wstali.
W ciągu godziny załatwiliśmy się z wszelkiém przygotowaniem do dalszéj drogi. Zapłata, jaką na żądanie nasze oznaczył leśniczy za nocleg, obsługę i śniadanie dla nas wszystkich, uczciwie policzona, dała nam pojęcie o sumienności ludzi na Liptowie, niestety wypadłéj na niekorzyść górali nowotarskich po stokach północnych.
Dnia 14 Sierpnia ranek śliczny, my jakby nowo na siłach odrodzeni, okolica wspaniała i myśl, że się przed wieczorem stanie w domu, w Zakopanem, razem to wszystko poiło nas rozkoszą, która nas zwabia do Tatr, używaliśmy w całéj pełni wdzięków natury górskiej. Szliśmy brzegiem Białej, wielkiego potoku górskiego, który się niedaleko wytwarza z połączenia się dwóch strumieni Wierchcichej, toczącéj wody wzdłuż doliny téj saméj nazwy i Koprowego płynącego z pod Krywania z doliny Koprowej. Ten kawałek drogi, co wiedzie brzegiem Białej (po słowacku Beli) po ujście doliny Wierchcichy, należy do najpyszniejszych krajobrazów alpejskich. Zawsze toż samo: woda, kamienie, las i wierzchy gór, a przecież nowe, urocze, wiecznie życiem wiosenném tchnące, że zmusza do podziwu bogactwa form piękności i charmonii barw. Wszedłszy w głąb doliny Wierchcichy mijaliśmy takie gąszcze, do których nigdy słońce nie dochodzi, przez co brnęliśmy