Puściliśmy się z Przybyliny o 5 godzinie ku wschodowi przez obszerne pastwiska równiną do majerza, najbliższego przy dolinie Wierchcichéj. Droga była przepyszna, o jakiéj w górach tylko da się marzyć, bo to równa jak po stole, miękka po trawnikach jak po kobiercach a wspaniała, bo w dali grzbiet Tatr z przepysznie ztąd piętrzącym się Krywaniem; wokoło nas park angielski nie sztuczny, lecz z natury malowniczo sam przez się wytworzony i słońce jakoś nie piekło, mimo to strudzenie moich towarzyszy uczyniło nieczułymi na owe szczęśliwe okoliczności. Nawet Wala humor stracił i wlókł się ostatni za nami, głównie dlatego, że się z jego życzeniem niezgadzający mój projekt drogi utrzymał. On chciał przejść Tatry przełęczą Starorobociańską przez dolinę Raczkową, najprościéj ale nie najlepiéj, a nam szło nie o szybkość powrotu do Zakopanego, lecz o poznanie ciekawszéj okolicy. Towarzyszom moim dopiekały pęcherzyki pod podeszwami z długiego marszu wynikłe, przeciw czemu zabezpieczyłem się napuszczeniem łoju do skarpetek z porady jednego Sybiraka, t. j. skazańca polskiego, co z wyroku moskiewskiego zmierzył kilka tysięcy wiorst pieszo na Syberyi. Zbawienną tę radę, odtąd ciągle przezemnie praktykowaną w wycieczkach tatrzańskich, polecam każdemu, kto się na nie wybiera.
O 7½ godzinie, już po zachodzie słońca, przybyliśmy do upragnionego celu, do zagrody pasterskiéj w Zakamienistem. Bydło spędzano z pastwisk; psy przybycie obcych zwiastowały majorowi, kiedy jeszcze byliśmy daleko od szałasu. Baca, czyli po tutejszemu majer, wyszedł na nasze
Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/236
Wygląd
Ta strona została przepisana.