Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

godzinę weszliśmy do wnętrza stacyi europejskiego gościńca, który wszędzie nosi jednakie piętno kosmopolityzmu. Kupiwszy bilety oczekiwaliśmy nadejścia pociągu, a tymczasem można się było rozpatrywać w widoku Tatr. Chmury się czepiały ich wierzchołków, jak zwykle w południowe godziny, co jest powodem nieudawania się wycieczek na wyniosłe szczyty, bo właśnie jest to czas, kiedy podróżni zdołają zdążyć na wierzch i nie mogą się dłużéj tam niż do 2 godzin zatrzymować, aby z powrotem się nie zapóźnić do chaty.
O godzinie 10 minut 10 ruszył pociąg w kierunku zachodnim, a żeśmy się usadowili przy oknach, więc ciągle mieliśmy przed oczami wspaniałą panoramę. Tatry od południa zupełnie odmiennie wyglądają niż od północy, przeważnie z powodu braku regli; wierchy wznoszą się wprost z równi przedzielane od siebie dzikiemi kotlinami zasłoniętemi w tyle głównym grzbietem. W miarę posuwania się naszego naprzód, szczyty wschodnie spiskie chowały się za zachodnie liptowskie, że w końcu Krywań rozłożystym swoim trzonem zakrył spiskie turnie. Panuje on tu na zachodzie Tatr tak, jak Łomnica na wschodzie i dla tego, że stoją obie te góry, wysunięte na boki, jakby na straży, najdawniéj je poznano i najliczniéj na ich szczyty udawać się zwykli turyści.
Minęliśmy w dwie godziny 6½ mil, kilka stacyj: Łuczywnę, Ważeć, Wychodną i w południe wysiedliśmy w Hradku, miasteczku przy ujściu Białej do Wagu. Okolica prześliczna przy zetknięciu się kolei z Niżniemi Tatrami. Ciągle szumią potoki, brzegi ich romantyczne, strojne w las, zasłaniały nam czasem widok na Tatry, ztąd już