Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wierzchołki szczytów Spizkich jakby nadpowietrzne góry. Ujrzeliśmy Gierlacha, najwyższy szczyt w Tatrach (8,414’), daléj poszczerbiony grzbiet Polskiego Grzebienia (6,933’), wierchy Zimnéj Wody (6,595’), Lodowy Szczyt (8,324’) i okoliczne turnie. Było to cudowne zjawisko, lecz trwało krótko, gdyż zaraz zasunęły je chmury mgłą i znowu nic nawet na kilkanaście kroków nie było widać.
Do doliny Waksmundskiéj przyszło schodzić na dół po olbrzymich kępach mchu i borowin, wśród gęstych krzewów; mnóstwo poziomek i borówek nęciło do zbierania, pożywaliśmy te dary Boże, w których niedźwiedź również smakuje; ale czas naglił, więc rwaliśmy gałązki i idąc obieraliśmy do jedzenia jagody. Przybywszy nad potok Waksmundski, napróżno szukaliśmy przejścia dogodnego po wystających z wody kamieniach, bo po deszczu znacznie więcéj wody przybyło, wyżéj sterczące głazy, oblewane rozpryskującą się wodą, nie dawały więc pewnéj podstawy a przytém do skoków mieliśmy za duże odstępy; nie było zatém innéj rady jak puścić się w bród i to jeszcze odszukując mniéj pod wodą zanurzonych kamieni. Po takiéj przeprawie znowu trzeba było iść pod górę podnóżem Wielkiéj Koszystéj. Zapewne niejednemu już podróżnemu w Tatrach przydarzyło się to z obuwiem, co nas spotkało. Przez wydarte dziury woda przepływ miała, a kamienie, korzenie i gałęzie suche raniły nam ciało. Chociażby bowiem kto buty miał z najpyszniejszéj skóry, po przejściu takiéj drogi, jaką jest przez Zawrat do Morskiego Oka, w czasie słoty, gdzie się brnie przez potoki, pośród dzikich zarośli po suchych paty-