Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tnik, zaraz zobaczymy. Jeżeli gdzie w domu jakim dla złego urządzenia kominów dymi się, słudzy lub właściciel takich kominów zawsze gotowe mają tłomaczenie, wina nie spada nigdy na komin, lecz według okoliczności na słońce, na wiatr lub na słotę. Co do szałaszów, a raczéj dymu w nich, nie słyszałem i nie spostrzegłem, a by słońcu jakikolwiek robiono zarzut, ale wichru i słoty przy najlepszéj woli niepodobna obmyć z winy. Mrugaliśmy więc oczyma, dopóki było można; lecz gdy nam dym dojechał, a raczéj dogryzł, zaczęliśmy przesiadać się z pod jednéj ściany pod drugą, z jednego kąta do drugiego. W wyborze miejsca dogodniejszego ograniczał nas deszcz przeciekający przez okopcony dach, t. j. pomiędzy tarcicami, zatém przyjemnéj barwy tabaczkowéj. Wreszcie usiedliśmy jak najbliżéj ognia przy saméj ziemi na stołeczkach, jakich nie znajdzie lada gdzie. Stołeczek taki jest to łupka drzewa długa na łokieć, przy któréj jednym końcu zostawiono końce dwóch konarów rozchodzących się, jak ramiona kąta. To są samorodne nóżki tych stołeczków. Siedząc tak milczący i patrzący w ogień, musieliśmy być podobni do indyjskich świętych lub chłopów oldenburskich, którzy téż całe godziny umieją przesiedzieć przy ognisku z fajką w ustach, nic do siebie nie mówiąc i czasem tylko spluwając do ognia, co im jednak nie przeszkadza utrzymywać, iż się wybornie ubawili. Co do nas ta zachodziła różnica, żeśmy do ognia nie plwali, bo ogień u ludu rzecz święta, a plwać do niego jakby grzech, wreszcie żaden z nas nie twierdził nigdy, żeśmy się w tym szałasie ubawili.
Kto się wybiera w góry, nie powinien obciążać się