Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jej przybytku znikł jego urok, a pozostała tylko twarz brzydka i niemiła. To też prędko sprzykrzył jej się ten cały stosunek, a pewnego pięknego poranku spakowała swoje manatki i znikła gdzieś bez wieści.
— A cóż za udział miał w tem braciszek?
— Zdaje się, że kiedy starościc wracał jedną drogą z Deminiec, to pan Zygmunt pędził tam drugą, i że Xeńka głównie na jego nalegania opuściła swoje dotychczasowe miejsce schronienia, i przeniosła się do gajowego w dobrach brata starościny, gdzie młodszy panicz przebywał po kilka miesięcy co roku.
— I cóż na to starościc?
— Mało nie oszalał w pierwszej chwili, ale po kilku tygodniach jakoś się opamiętał.
— Jeśli ją kochał szczerze — mruknął Katilina więcej sam do siebie — to nie trudno wytłumaczyć sobie wszystkie te szczególne rysy jego późniejszego charakteru.
— Ale mniejsza tam o Xeńkę, bo to już strasznie dawne dzieje — zabrał mandatarjusz głos na nowo. — Teraz zbliżamy się do głównej katastrofy.
— Ah! — wybąknął Katilina jak gdyby się już nie spodziewał niczego więcej.
— Starościc bratał się coraz otwarciej z chłopami.
— Że aż wstyd zbierał, taj tylko.
— Często zaś z jakimiś szczególniejszemi odzywał się do nich przemowami.
— Hm, hm! — krząknął Katilina.
— Mnie to zaraz wpadło w oczy — poprawił mandatarjusz z pewnym naciskiem — ale człowiek patrzył