Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świadczenie. Z początku nie wierzyli sami sobie i z niemem zadziwieniem obzierali się dokoła, ale pogłupieli do reszty kiedy przeistoczony nagle dziedzic chcąc zaraz czynem sprawdzić swoje nowe zasady, darował im wszystkie remanenta pańszczyźniane, wszystkie zaległe do dworu czynsze, osypy, daniny i nadto po kwarcie wódki na każdy osobny numer zaasygnował z swych spichlerzów.
— Nawet i Ołańczukowi? — zapytał Katilina.
— O, ten po swym pierwszym chrzcie znikł bez wieści ze wsi, ale starościc ani się o niego nie zapytał i udał, że zupełnie zapomniał o całej tej scenie.
— Katilina coraz większe objawiał zajęcie, porzucił nawet swoje wygodne stanowisko na sofie i przysunął się bliżej do opowiadającego.
Mandatarjusz uśmiechnął się zadowolony.
— Z początku myśleliśmy wszyscy — zabrał głos po krótkiej pauzie — że to tylko nowy jakiś zwrot jego warjacji, ale niebawem pokazało się dowodnie, że zmiana była szczera i gruntowna.
Starościc zmienił się we wszystkiem do niepoznania. Nieuganiał już z swymi kozakami bezustannie z jednej wsi do drugiej, ale częściej przesiadywał we dworze, zamykał się w swym pokoju, zapisywał jakieś rozmaite dzieła ze Lwowa.
— I zapewne pogodził się z bratem? — zapytał Katilina.
— O nie — zaprzeczył prędko mandatarjusz. — Jak się bowiem pokazało z jego urywanych słów w gorączce — dodał ciszej — nienawiść ta obudwu bra-