Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ci miała swoje słuszne powody. Chodziło tu podobno o Xeńkę.
— O jaką Xeńkę?
— Jakto nie wspominałem panu nic o Xeńce? wykrzyknął mandatarjusz, i wybałuszył oczy z zdziwienia.
— Ani pół słówka.
— Czy być może! A toż cymbał ze mnie! — strofował się pan sędzia, — wszakże to rzecz główna! a należała na sam początek.
— Nic nie szkodzi, chętnie usłyszymy ją i na końcu.
— Musisz pan wiedzieć — szepnął mandatarjusz z uśmiechem politowania — że starościc zakochał się był w swoich dwudziestu dwóch latach.
— W Xeńce?
— W Xeńce, najładniejszej dziewce całego klucza.
— Córce Hrycia Syłozuba, gumiennego ze Sołomek — uzupełniał ekonom.
— Starościc gdzieś ją przypadkiem zobaczył — kontynuował mandatarjusz — i zaraz okrutnie wpadła mu w oko. Ładna bo też to była bestyja, niech ją wszyscy djabli wezmą — zachwalał prawdziwie po mandatarjuszowsku. — Ale...
— Ale? — zapytał niecierpliwie Katilina, którego niezmiernie zajął ten nowy romansowy zwrot w opowiadaniu.
— Na całej kuli ziemskiej nie było większej zalotnicy. Niech ją piorun trzaśnie! zawróciła głowę wszystkim chłopcom w mojem dominium. Przez nią trzech najbogatszych parobków nie chciało wykupić się od re-