Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kni zakonnej. Ktoś wpadł na myśl, czy nie potrafiłby on rozerwać na chwilę chorego. Kwestarz podjął się chętnie tego zadania. A jak poszedł do pokoju chorego, to zabawił aż do późnego wieczora. Nazajutrz miał odejść, ale starościc cały dzień zatrzymał go przy sobie. Tak samo stało się w dzień trzeci i czwarty i kwestarz na piękne rozkwaterował się we dworze. Z początku bawił chorego samą tylko rozmową, ale następnie zaczął mu czytywać rozmaite jakieś książki, a rzecz szczególna starościc, co jak ognia bał się wszelkiego pisma, słuchał z coraz większem upodobaniem. Kwestarz ani na chwilę nie oddalał się od jego łóżka a kiedy potem czytał lub mówił, nie mógł nikt być w pokoju. Nie podobało się to wszystkim we dworze ale nikt nie mógł się domyślić niczego złego. Kwestarz przesiedział dwa tygodnie przy chorym a potem znikł jakby go nie było. Starościc podźwignął się z łóżka i napowrót objął gospodarstwo. I nagle ani go poznać! Kto go teraz pierwszy raz ujrzał, lub słyszał mówiącego, nie wierzył w pierwszej chwili własnym oczom i uszom. Z dawnego wilka jakby cudem zrobił się baranek, z sokoła gołąbek!
— Proszę! — wybąknął Katilina mimowolnie.
— O tak panie — potwierdził Girgilewicz — ja sam, jak mię tu pan widzisz zgłupiałem w pierwszym momencie, taj tylko.
— Jakto, dopiero wtedy pan zgłupiałeś? — zapytał Katilina złośliwie.
— Dopiero wtedy — odpowiedział Girgilewicz do-