Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niezawodnie — przyznawał mandatarjusz — ale snać sam pan Bóg chciał oszczędzić mu zbrodni. Gwałtowna irrytacja tego dnia była za mocną nawet na jego żelazną naturę. Pod wieczór dostał silną gorączkę a nazajutrz rozniemógł się na prawdę, że co tchu potrzeba było posyłać po doktora. Kilka dni trwało niebezpieczeństwo życia. Starościc nabawił się nerwowej febry a w gorączce niepoznawał nikogo, i bredził od rzeczy.
— Tym sposobem upiekło się Ołańczukowi — wtrącił ekonom.
— Miał szczęście łotr! kilka dni jeszcze przytrzymałem go na czystym rosole w areszcie, a kiedy przyszedł wreszcie do siebie, pozwoliłem mu uciec na cztery wiatry. Ale panie — zawołał mandatarjusz i z dumą potarł czuprynę — kilka razy potem dostał się w moje ręce, i dałem mu się we znaki co się zowie. Raz...
— Ależ starościc... — przerwał Katilina.
— Starościc panie — podchwycił mandatarjusz, odstępując od zamierzonej odrębnej wycieczki — ocalał od śmierci, ale sześć tygodni musiał przeleżeć w łóżku. Cóż to była za bieda jak zaczął powoli przychodzić do sił! przyzwyczajony do ciągłego ruchu, do ciągłego życia czynnego, nie mógł jednej godziny wyleżeć spokojnie! Aż w tem na szczęście zjawił się ni stąd ni z owąd jakiś kwestarz we dworze.
— Kwestarz? powtórzył Katilina.
— Tak niby kwestarz, niby pustelnik, dość że w su-