Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spojrzenie i czułe przytłumi westchnienie, a otyła, rumiana na twarzy pani sędzina uśmiechnie się tylko, i poprawia aż nadto może bujne koki swych ciemnych, pozłotą od rosołu smarowanych włosów.
Pan sędzia gra z kołkiem, co ogromnej wymaga uwagi, a pan Girgilewicz strasznie się jakoś zaperzył i zacietrzewił, bo mając cztery asy w ręku, nie wie którego zadać, aby najpewniej uciec od szlemu.
— Kto zagrywa? — pyta pan sędzia niecierpliwie.
— Ja, taj tylko — odpowiedział pan Girgilewicz, mrucząc przez zęby jakieś zagadkowe kombinacje.
— Czekamy — odezwał się pan aktuarjusz z salonową gracją i pełnym powabu uśmiechem.
Z pana Girgilewicza pot się leje strumieniem. Nie sztuka zagrywać mając tylko jednego asa, ale któregoż najsamprzód wydać ze czterech. Każdego z osobna obmacał już na wszystkie strony, a ani rusz zdecydować się za tym lub owym. Nareszcie do jakiegoś heroicznego namyślił się postanowienia, zamrużył oczy, zaparł dech w sobie, i na los szczęścia pierwszą lepszą wyciągnął kartę, a aż poskoczył z radości, kiedy zobaczył że to był as atutowy i że nie przebity obiegł dokoła.
— Nasza — wykrzyknął pan Girgilewicz i z tryumfem zagarnął lewę.
— Atutuje... mruknął pan sędzia przez zęby.
— Dobrze gra — wtrącił skwapliwie aktuarjusz — bo jak wyatutuje, a ja potem przyjdę z moimi pikami, to skończymy od razu.
— Tylko nic nie gadać — upominał mandatarjusz