powtór na fotel, a zdało mu się w pierwszym momencie, że rozum zaczyna mu się plątać pod wpływem tak okropnego wrażenia.
Starościc jeszcze raz rękę położył mu na ramieniu, a w twarzy jego zacierał się powoli wyraz surowy, groźny i zagniewany, z jakim pojawił się w sali.
— Ja żyję bracie — powtórzył o wiele łagodniej.
— Ty... t... ty... żyjesz? — wyjąkał hrabia.
— Czyż jeszcze nie wierzysz... dotknij się mej ręki!
Hrabia z szeroko rozwartemi oczyma patrzył ciągle jeszcze napół nieprzytomny w mniemane widmo zagrobowe.
— Żyjesz! Nie umarłeś! — wykrzyknął nareście, jakby powoli przychodząc do siebie i pojmując stopniowo cały stan rzeczy.
— Uspokójże się! — przemówił znowu starościc.
— Żyjesz! żyjesz! i to ty, ty Mikołaju! — powtórzył hrabia znowu.
— Ja twój jedyny brat, Zygmuncie.
— A twoja śmierć?
— Udana.
— A zwłoki pochowane w grobowcu?
— Nie moje.
— Nie twoje?!
— Pochowaliście ciało Aleksy Pańczaka.
— Twego drugiego kozaka. I ty żyjesz i wracasz?
Starościc z uśmiechem wstrząsł głową.
— Czy wracam do dawnego życia, pytasz? — ozwał
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/547
Wygląd
Ta strona została przepisana.