Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z zagrożonych; zosobna i każdego oglądał ze wszystkich stron jak mógł najdokładniej. Wszakże wszystkie te oglądania prowadziły do jednego zawsze wniosku:
— Zda się, jak w palce trzasł!
I teraz dopiero zaczęły się właściwe targi i układy.
Pan sędzia każdemu jakąś inną przykładał wagę i za taką a taką sumę obowiązywał się wyjednać, że i cała komisja rekrutacyjna zgodzi się z jego zdaniem.
— Ty Hawryło będziesz utykał na nogę od urodzenia. Tobie Mykita czasem w uszach zastępuje, ty Jurko masz żebra złamane. Ale na to wszystko potrzeba przynajmniej po trzydzieści reńskich od każdego.
— Aj to za wiele! proszę wielmożnego sędziego — ważył się odezwać ten i ów nieśmiało.
— Za wiele łotrze aby ci zdrowe złamać żebro, prostą wywichnąć nogę! piorunował pan mandatarjusz w gniewie i indygnacji.
Po takim argumencie nie uchodził już żaden w świecie zarzut. Pan sędzia gotów był rozgniewać się i odmówić zupełnie swej pomocy.
Biedny chłopek aż do krwi wydrapał się za uchem, a koniec końców choćby ostatnią przyszło mu sprzedać krowę, postarał się o żądaną sumę, aby tylko ocalić zagrożonego synala.
W niektórych szczególnych wypadkach pan sędzia nie ograniczał się na tej jedynej taktyce.
Przywołał do siebie poufnie zafrasowanego ojca i niejako tonem serdecznego politowania i spółczucia przemówił do niego pod największym sekretem:
Zle mój Matwiju Sałamacho. Na twego syna uwzięli się tam.