Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Precz, złodzieju! — krzyknął z szlachetnym oburzeniem. — Takiemu bogaczowi konie kraść!
Iwanowi Maciurynowi kolana załamały się z przestrachu
— W imię Ojca i Syna... — przeżegnał się całą pięścią.
— Nie mnie to wywiedziesz w pole stary łotrze! — piorunował mandatarjusz dalej. — U Hrycia Gieregi znaleziono parę koni kradzionych. Tyś wiedział o tem złodziejstwie!
— Prze Bóg żywy — chciał zapierać się Maciuryn.
Ale pan sędzia nie dał mu dokończyć.
— Milcz — przerwał gromowym głosem. — Przysłowie mówi: wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi! tyś sąsiadem Gieregi, musiałeś więc wiedzieć o jego kradzieży.
Przestraszony tak dosadnym argumentem Maciuryn plackiem padł do nóg panu sędziemu i przyrzekł dwa korce czystej jak złoto pszenicy, byle go tylko wybawił z tej kałamancji, w którą go snać jakaś zła mara wplątała.
Pan mandatariusz zamyślił się głęboko, brwi podciągnął w górę, a potem pokiwał głową i przemówił łaskawiej:
— No idź, idź durniu i przywoź pszenicę, a jakoś to będzie. Tylko miarę daj dobrą, łotrze — dodał jeszcze na pożegnanie.
Lecz dokądżeby zaprowadziło chcieć spisywać wszystkie takie i tympodobne sprawki pana sędziego? do tegoby pewnie nie jedna ale kilka wołowych nie wystarczyło skór.